Avsnitt

  • Zadajemy takie pytanie i wydaje nam się, że wiemy, co to jest brud, a co to jest czystość, bo jesteśmy uczeni przez naszych rodziców, jesteśmy przyzwyczajani w szkole i w miejscach publicznych – i przede wszystkim chyba we własnym domu i w życiu – do tego, że wiemy, co to jest brud, a co to jest czystość. Co jest brudne, a co jest czyste? Wiemy, że szklanka jest brudna i trzeba ją umyć, że podłogę trzeba potraktować mopem albo że chodnik przed naszym domem nie jest odpowiednio wysprzątany. Wszystkie te pojęcia zostały nam wpojone i żyjemy wśród nich. Pomagają nam w życiu, pomagają nam oddzielić właściwe od niewłaściwego i to właściwie jest cechą kultury, aby to odróżniać. No ale ponieważ zadajemy pytanie, czy Warszawa jest brudna, to powinniśmy dzielić włos na czworo i najpierw zastanowić się, co to znaczy brud, a co to znaczy czystość. Na ten temat napisano sporo książek, także historycznych, z których wynikałoby, że brud, jako pojęcie wyraźnie wszedł do użycia, w głowy ludzi, począwszy od XVIII wieku i następnie, zwłaszcza 100 lat później, na przełomie XIX i XX wieku, w epoce wiary w higienę i propagandy higienicznej, brud stał się taką przestrogą. Przestrogą przed chorobą, przed nieporządkiem, a także przestrogą wyraźnie moralną. Bo oczywiście higieniści kazali się regularnie myć, sprzątać przestrzeń wokół siebie, utrzymywać porządek w mieszkaniu, walczyć z pasożytami, dbać o to, żeby dzieci nie bawiły się w brudzie i tak dalej, i tak dalej, ale filozoficzne znaczenie brudu było znacznie bardziej skomplikowane. Oznaczało lęk przed nieładem, nieporządkiem. W tym sensie brud jest pokrewny nieporządkowi, a nieporządek jest zakłóceniem pewnego umownego stanu rzeczy. Bo czym jest porządek? Porządek jest sensem nadanym przez człowieka rzeczywistości. Porządek jest pewną sztuczną konstrukcją. To, co jej umyka, co się bierze z rozpadu, z braku porządku, to jest nieporządkiem. I tak samo brud bierze się z braku czystości.

  • Mocne pytanie. Myślę, że odnosi się do pewnych naszych kompleksów i wyobrażeń, nie tylko naszych. W Europie są takie strefy, w których pytanie o europejskość zadaje się rzadziej, i takie, w których je się zadaje obsesyjnie. Obsesyjnie się je zadaje na przykład na Bałkanach, dość często w Europie Wschodniej, stosunkowo rzadziej w Europie Środkowo-Zachodniej. Wynika to z pewnego przekonania, że istnieje coś jak wzór europejskości. Jak europejskość i nie europejskość. Miasto, które jest europejskie i takie, które nim nie jest. Miasto, które udaje europejskość, i takie, które nawet nie próbuje udawać. Jak sądzę, narzucenie wzoru europejskości odnosi się zarówno do gospodarki jak do kultury, i prawdopodobnie nastąpiło pod koniec XVIII wieku, razem z triumfem myśli oświeceniowej i następnie razem z nowym, rewolucyjnym postawieniem sprawy obywatela i tego, czym jest państwo. Nie będę tutaj więcej o tym mówił, ponieważ to by stanowczo rozbiło każdy podcast. Natomiast w tym zbiorze wyobrażeń, Europa zwana starą, jakieś 20 lat temu żyliśmy wśród dyskursu o nowej i starej Europie, wtedy byliśmy tą nową Europą, pełną nadziei, tą, którą należy przyłączyć, która przyda kontynentowi nowej energii. Wydaje mi się, że dzisiaj to już jest stanowczo narracja przebrzmiała. W każdym razie, ta stara Europa stała się swego rodzaju wzorem zarówno miejskości, jak ideałów obywatelskości, demokracji, praw człowieka, rozwoju gospodarczego, i przede wszystkim dobrobytu materialnego. Oddaleni obserwatorzy tego procesu, czyli elity Europy Środkowo-Wschodniej i Południowej, tym bardziej żyły w pewnej obsesji europejskości. Europejskość oznaczała postęp, dobrobyt.

  • Saknas det avsnitt?

    Klicka här för att uppdatera flödet manuellt.

  • Przeważnie unikam ostrych opinii, natomiast ten podcast będzie chyba ich pełen, od początku do końca. Ponieważ żyjemy w mieście, które wciąż kształtowane jest przez mit odbudowy, przez dążenie do odbudowy. Ostatnie enuncjacje rządowe na temat odbudowy Pałacu Saskiego wznawiają dyskusje na temat tego, co i jak należy w mieście budować, i czy miasto jest do odbudowy, czy jest odbudowane. Dyskusja o tym, czy Warszawa została odbudowana jest dość stara. Natomiast wybuchła ona z wielką siłą w latach 90., gdy pojawiły się grupy oskarżające przede wszystkim Biuro Odbudowy Stolicy, wielką instytucję, która kierowała całością prac nad odbudową Warszawy pod koniec lat 40. i na początku 50., oskarżały o miastobójstwo. Otóż oskarżono ówczesnych planistów, że owszem, być może odbudowywali jakieś elementy przeszłości, ale przede wszystkim niszczyli, doburzali to, co ocalało. Kryło się w tym przekonanie, mówię o latach 90., przekonanie, że Warszawa międzywojenna była miastem pięknym. Nie będę dyskutował, czy była piękna czy nie, tu lepiej byłoby się odwołać do tego, co o niej mówiono wtedy, co o niej myślano. Natomiast dziewiętnastowieczne miasto niewątpliwie pod koniec wieku XX, czyli mniej więcej po 100 latach, zaczęło się cieszyć swego rodzaju popularnością, stało się znowu atrakcyjne. Wielkie miasta zachodnie, niezburzone, przede wszystkim, tak jak Wiedeń, ale też Praga, odkryta na nowo po 1989 roku przez światowych turystów i odremontowana, rozreklamowana, stały się wzorami miejskości. Na nowo, podczas gdy Warszawa, podniesiona częściowo z ruin, w duchu architektury przede wszystkim nowożytnej i wczesnego XIX wieku, nie odpowiadała temu wzorowi, nie była metropolią belle époque.

  • Mamy lockdown, Warszawa oczywiście nie jest otwarta. Do Warszawy trudniej niż kiedykolwiek w ostatnich dekadach przyjechać. W Warszawie się trudno umieścić w hotelu. W Warszawie trudno coś zjeść w sensowny sposób, zwłaszcza gdy pada deszcz. Warszawa oczywiście nie jest otwarta.
    Ale pytanie ma charakter historyczny i ma charakter zasadniczy. A wiąże się z samą miejskością i z tym, co miejskość sobą symbolizuje. Czy miejskość jest otwarta czy zamknięta? Otóż w zasadzie, od samego początku, na równi jedno i drugie. Warszawa najdawniejsza, średniowieczna To jest miasto otoczone murami. Miasto, którego mieszkańcy mogą się cieszyć – część tych mieszkańców – przywilejem miejskim, czyli traktowani są prawnie inaczej niż wszyscy inni, mieszkający poza terytorium miasta. A ponieważ traktowani są w sposób uprzywilejowany, trudno się dziwić że miasto przyciąga, że do miasta się chce uciec, że w mieście chce się mieszkać. A miasto się przed tym z kolei wtórnie broni. I po to są także te mury. Warszawa jest otwarta dla jednych, a zamknięta dla drugich. Ci, którzy w niej już są także dzielą się na tych, którzy są tu naprawdę, czyli są obywatelami miasta. Są posesjonatami, mają własność w tym mieście. To jest najprostszy sposób. Najprostszy... No cóż, łatwo powiedzieć. Najprostszy sposób pewnego osadzenia się w Warszawie w epoce średniowiecznej i nowożytnej: kupić nieruchomość. Wtedy mamy od razu prawa miejskie. I wpisani jesteśmy do tak zwanej „księgi”. Natomiast inni są tolerowani. Tolerowanie tych innych ma swoje granice i zmienia się. Raz się toleruje, raz się nie toleruje i wprowadza się przywilej nietolerancji pewnych grup. Tutaj mamy przywilej nietolerancji Żydów od początku XVI wieku w Warszawie, w zasadzie przez stulecia obowiązujący, omijany w różny sposób, ale jednak. Więc Warszawa jest zamknięta. Jednocześnie, jak wiadomo Warszawa, czyli to małe miasto w murach, obrasta miastem dużym, który ma zupełnie inny, osobliwy charakter. Jest patchworkiem rozmaitych jurydyk. A te jurydyki są mniej lub bardziej otwarte. Niektóre są bardzo otwarte. Niektóre w zasadzie zbudowano po to, żeby ściągnąć do nich jak największą ilość obcych, którzy mogliby prowadzić tu rzemiosło i handel. W ten sposób właśnie na terytorium tej dużej Warszawy dostają się, mimo funkcjonującego przywileju nietolerancji Żydów, właśnie w XVIII wieku Żydzi. Co powoduje bardzo liczne napięcia, aż do granic takiej atmosfery pogromowej.

  • Oczywiście, że Warszawa jest brzydka, ponieważ jeżeli ktoś tak uważa to nie sposób z nim dyskutować. Brzydota jest kategorią bardzo uznaniową, bardzo często osobistą. Każdy sobie definiuje brzydotę. Ale przecież nie na tym polega jej zasadnicza cecha. O brzydocie napisał całą książkę Umberto Eco. Napisał też wcześniej książkę o pięknie. Wniosek Eco był następujący: w odróżnieniu od piękna brzydota nie posiada swojego kanonu. Rygory, którymi się określa to, co jest piękne, a co nie jest, granice, wzory piękna historycznie były wyznaczone dosyć wyraźnie. Natomiast brzydota była po prostu tym, co zaprzeczało pięknu, więc nie miała swoich granic. Była bezkresna, była fantazyjna, była dowolna. To właśnie dlatego Eco uważa brzydotę za bardziej fascynującą, niż piękno. Brzydota się poddaje zabawie, interpretacji. Zamienia się w groteskę. I chociaż jest zależna od piękna, tzn. inaczej: brzydoty nie ma bez ideału piękna, to brzydota posiada w sobie coś zaskakującego, dziwnego, coś, co oburza, co może obrażać, co odstręcza. Jeśli więc brzydota jest fascynująca to może dobrze, że Warszawa jest brzydka. Ale oczywiście na ten temat dyskutowano przez ostatnie 200 lat niewątpliwie bezustannie, dlatego że Warszawę zestawiano z pewnymi kanonami i z pewnymi wzorami. Przede wszystkim z miastem rozumianym jako dzieło sztuki, a takie miasta się pojawiły w XIX wieku. Takie, które były planowane, wymyślane odgórnie tak, aby były piękne. Wzorem piękna XIX wieku, piękna mieszczańskiego, stał się Paryż, ale też Wiedeń, w mniejszym stopniu Londyn. I podążanie za wzorami piękna, za miejskimi ideałami, było chyba cechą Warszawy, która do dzisiaj naznacza jej charakter.

  • Co za głupie pytanie, prawda? Bo co to znaczy, że Warszawa jest albo nie jest kobieta, albo że jest męska. A jednak! Istnieje tu problem, który przenika kulturę zawsze i który objawia się w różny sposób, mniej lub bardziej ukryty. Problem, który nosi w badaniach niepokojącą nazwę „gender”, ale też który odnosi się do innych spraw – do spraw życia społecznego, obyczaju i do spraw percepcji – do spraw tego, jak się na miasta na ludzi i na społeczeństwo patrzy.
    Pytanie czy Warszawa jest kobieca odsyła w jakiejś mierze do samego języka. Tak się zdarzyło, że Warszawa w języku polskim i wielu innych językach jest rodzaju żeńskiego, a miasto w języku polskim jest neutralne.

  • Historycznie tylko wąskie elity miejskie miały jakieś swoje wyobrażenie o wygodach. Statystyczna większość obywateli Warszawy jeszcze w XIX wieku raczej myślała o tym jak przetrwać niż o tym, żeby cieszyć się jakimiś wygodami. Jeszcze w latach 30. XX wieku około połowy mieszkań Warszawskich złożone było tylko z jednej izby i nie miało wygód, czyli tego, co uchodziło za komfort życia w XIX wieku: czyli toalety w mieszkaniu, bieżącej wody, która płynie do kuchni i innych tego typu instalacji. Gdy się czyta międzywojenne ogłoszenia drobne, wygody były bardzo ważnym elementem rozróżniania mieszkań. Mieszkania były z wygodami lub bez. Znaczna większość robotniczej społeczności Warszawy na żadne wygody specjalne nie liczyła i na ogół cieszyła się tylko tym, że woda bieżąca płynie do zlewu mieszczącego się na korytarzu na klatce schodowej, a gdy chciała skorzystać z toalety szła na podwórko i tam znajdowały się ustępy, często z napisem „klucz u dozorcy”. To były te właśnie wygody warszawskiej kamienicy XIX wieku. 

  • Dziwne pytanie, ale ma pewne uzasadnienie. W latach międzywojennych razem z architekturą modernizmu i funkcjonalizmu pojawiły się publicznie rozważania o szczerości architektury. Szczerość architektury miała oznaczać, że nie ukrywamy materiału, z którego budynek jest zniesiony i nie próbujemy kamuflować, maskować jego funkcji. Budynek ma mówić z daleka o tym, czym jest i ma być szczery. To była pewna reakcja na dominujący w całym XIX wieku i na początku XX zlepek stylów, które nazywano historyzmami i które cechowały się tym, że budynki były obdarzone szatą.

    🔈W podcaście wykorzystano utwór Soundimage Wojciech Panufnik - Jazzy Opener 03.
    Pełną transkrypcję odcinka znajdziecie na: https://muzeumwarszawy.pl/czy-warszawa-jest-poslucha

  • Warszawa jest miastem o umiarkowanym klimacie i nie jest bardzo zimna. Chociaż zależy z czym porównać...

    🔈W podcaście wykorzystano utwór Soundimage Wojciech Panufnik - Jazzy Opener 03.
    Pełną transkrypcję odcinka znajdziecie na: https://muzeumwarszawy.pl/czy-warszawa-jest-poslucha

  • Pytanie o szarość Warszawy jest pytaniem o parę spraw. Między innymi o jej barwy. O jej historyczne barwy.
    Jakie są barwy Warszawy i czy istnieją jakieś specyficzne barwy Warszawy?
    Pytanie o szarość jest też pytaniem innego rodzaju. Mianowicie, co jest szare w życiu? Co jest szarzyzną, co się nam kojarzy z szarością. Szarość bywa traktowana jako barwa bardzo elegancka, bardzo stonowana, bardzo wyrafinowana. W designie szarość odgrywa wielką rolę. Ale zarazem kojarzy się z szarym życiem szarym, szarym obywatelem, szarzyzną egzystencji. Szarość kojarzy się też z biedą. To skojarzenie szarości z biedą jest stare. Dzisiaj zresztą w dużej mierze już nieaktualne. Ale pochodzi też z tradycji kultury polskiej, zarówno szlacheckiej, jak i miejskiej. Po prostu na kolor trzeba było sobie zapracować – na barwę, na barwione tkaniny. Już nie mówię o purpurze, która była barwą najdroższą, wynikającą z wykorzystania milionów ślimaczków, które trzeba było sprowadzać i długo obrabiać te tkaniny, żeby nabrały barwy. Wszelkie barwy były wynikiem kosztownych zabiegów. W strojach mieszczan barwa była długo dowodem zamożności i pozycji. Podobnie w strojach szlachty. To oczywiście się zmienia razem ze zmianami w kulturze miejskiej, głównie w okresie reformacji, która narzuca nowe pojęcia i nowe myślenie – bardziej rygorystyczne. Narzuca pewien wzór konserwatywnego, spokojnego, ciemnego stroju mieszczańskiego.
    🔈W podcaście wykorzystano utwór Soundimage Wojciech Panufnik - Jazzy Opener 03.
    Pełną transkrypcję odcinka znajdziecie na: https://muzeumwarszawy.pl/czy-warszawa-jest-poslucha

  • Czy Warszawa jest swojska? Pytanie: co to znaczy „swojski”? Swojski to taki, który jest oswojony. To taki, który jest nam przyjazny. To środowisko, w którym czujemy się pewnie, czujemy się u siebie. To miejsca, ludzie i sytuacje, które sprawiają, że mamy o sobie samym – o sobie samej – dobre mniemanie. Coś, co jest swojskie, jest znane. Coś, co jest swojskie, wchodzi zakres naszego doświadczenia. Pierre Bourdieu, francuski socjolog, nazywał to „habitusem”. Gdy mamy nasz ustalony habitus, budzimy się rano w poczuciu, że jesteśmy u siebie i wykonujemy wszystkie kolejne gesty tak, jak na co dzień i wydaje nam się że są one właściwe – możemy powiedzieć, że jesteśmy w miejscu swojskim. Czy miasto jest terenem terytorium swojskim? To zależy oczywiście od osoby, o której mówimy. Miasta od samego swojego początku były terytoriami ograniczonymi, niejako zamkniętymi, które przyjmowały obcych. Ale właśnie obcymi ich zarazem czyniły. Przychodzień, przybysz do miasta – niektórzy mówią nawet o „nachodźcach” – przychodzień do miasta czuł się w nim początkowo prawdopodobnie obco. Prawie zawsze dawano mu nawet do zrozumienia, że jest obcym, że jest przybłędą, że jest tylko tolerowany, że znajduje się tutaj tylko na łasce prawdziwych mieszkańców miasta. Po czym na ogół starał się robić wszystko, żeby sam tego rodzaju miejską osobowość uzyskać. Na ogół też następnym przychodźcom pokazywał, że oni są obcymi. To jest pewien mechanizm rozwijania się miast, w sumie banalny, znany pod każdą szerokością geograficzną i w Warszawie także od samego początku występujący.
    Ci, którzy do Warszawy przyszli, którzy Warszawę założyli – zasadźca i ludzie którzy tutaj się w średniowieczu umówili, żeby mieszkać i podzielili między siebie terytorium, wyznaczając działki, okupując te działki, budując sobie domy, stając się stopniowo miejskim patrycjatem, czyli taką najbardziej uprzywilejowaną warstwą – oni wszyscy przez długi czas czuli się na Mazowszu obco. Świadectwa archeologiczne tego to chociażby Warszawska wczesna ceramika, garnki wykonywane w Warszawie mniej więcej przez 100 lat od jej zasadzenia, założenia, były zupełnie inne niż te, którymi się posługiwali mieszkańcy okolicy, czyli Mazowsza i zupełnie inny nawet niż na zamku książęcym, który znajdował się obok miasta. Mieszkańcy Warszawy byli obcymi na Mazowszu. W swoim trzonie, w swojej kulturze, natomiast stopniowo oni się poczuli swojsko w mieście, które zbudowali – w jego murach. Poczuli się na tyle swojsko, że dominowali nad tymi, którzy do miasta próbowali się sprowadzić. Żeby się w okresie nowożytnym do Warszawy sprowadzić i stać się jej obywatelem, mieszczaninem warszawskim, trzeba było mieć sporą sumę pieniędzy, ponieważ należało sobie kupić nieruchomości w mieście, co dawało człowiekowi status prawdziwego mieszkańca miasta. Ci, którzy w mieście nie mieli żadnego majątku, byli w zasadzie w nim tylko tolerowani – mogli pracować dla tych, którzy byli miejskim trzonem kultury. Czyli mieszczaństwem, jego elitą, czyli patrycjatem. Oni się czuli w mieście swojsko. To im zapewniało istnienie rady i ławy miejskiej, czyli instytucji, do których należeli, w których mieli głos. Instytucji, które miały prawo ukarać mieszkańców miasta. Miały prawo wypędzić mieszkańców miasta. Miały prawo nakładać na nich różne zobowiązania finansowe. Ci ludzie w Warszawie czuli się swojsko, czuli się u siebie. Ale Warszawa w przeciągu swojej historii się zmieniała i stała się stopniowo czymś zupełnie innym, niż była początkowo. Czyli nie miastem kupieckim i rzemieślniczym, wydzielonym jak gdyby z przestrzeni, tylko stolicą Rzeczypospolitej. Czyli stolicą szlachty Polski, która w mieście czuła się obco, dla której miasta nie były naturalnym żywiołem ponieważ szlachta oczywiście żyła na wsi. I tutaj nie trzeba przywoływać Mikołaja Reja i Kochanowskiego, żeby pokazać ten wizerunek prawdziwego, poczciwego człowieka, który mieszka w dworku pośród swoich wsi, w swoim folwarku i tam pędzi szczęśliwy żywot. To nie jest człowiek miejski. Ale polityka Rzeczypospolitej wymuszała spotykanie się w mieście, a w każdym razie nadawała miastu – też jako siedzibie królewskiej, siedzibie najwyższych urzędników Rzeczypospolitej – nadawała pewien status. Szlachta sprowadza się więc do Warszawy masowo w XVI, XVII, XVIII wieku, na można powiedzieć pół-stały pobyt, budując sobie dworki w Warszawie, a jednocześnie oczywiście przede wszystkim żyjąc na wsi, czyli kursujący między Warszawą a jakimś swoim folwarkiem. I to kursowanie między Warszawą a wsią będzie charakterystyczne dla warszawskich elit jeszcze w XIX wieku. Otóż w Warszawie spędza się czas wtedy, gdy warto. A gdy nie trzeba, to się z nim wyjeżdża. W związku z tym dla tej części mieszkańców, która ma szlacheckie pochodzenie, czy szlacheckie ideały, miasto właściwie nigdy nie będzie swojskie. Swojski będzie tylko ten kawałeczek miasta wokół dworku, gdzie rosną drzewa owocowe i gdzie można sobie usiąść pod drzewem i myśleć, że w zasadzie jest się daleko od zgiełku i hałasu świata. Tego typu postawy jeszcze w XIX wieku były możliwe do realizacji prawie w samym centrum Warszawy, ponieważ przy jej głównych ulicach, np. Chmielnej, stały rozliczne dworki, w których ludzie żyli właściwie życiem nie miejskim. XIX wiek to jednak rewolucja przemysłowa, rewolucja miejska i Warszawa obrasta kamienicami i obrasta nowymi ludźmi. Powiększa się wtedy w XIX wieku, w ciągu życia jednego pokolenia, nawet dwukrotnie. I te skoki co 20 lat – dwukrotnie większe miasto, czyli zupełnie nowe, nierozpoznawalne dla swoich dawnych mieszkańców – te skoki sprawiają, że ogromne masy ludzi w Warszawie muszą się poczuć obcymi i zarazem próbują się w tej Warszawie poczuć swojsko.
    Są dwa takie wielkie źródła napływu do Warszawy w XIX wieku. Jedno z nich to jest po prostu wieś. Ze wsi przychodzą w pewnej liczbie zdeklasował i zdegradowani materialnie synowie i córki szlachciców. Ale przede wszystkim przychodzą córki i synowie chłopów. I ten masowy napływ do Warszawy w poszukiwaniu pracy, ale też w poszukiwaniu po prostu innego życia, w poszukiwaniu szczęścia, jest wielkim zjawiskiem XIX wieku. Zresztą XX też. Ci ludzie w Warszawie chcą się poczuć swojsko. Swojsko czuje się tzw. stróż domu, który mieszka w klitce pod schodami, bardzo często zimnej, małej, ciasnej, ale jednak własnej. On w tym miejscu czuję się swojsko. To jest miejsce jego osadzenia w mieście. On jest szczęśliwy z tego, że takie miejsce sobie znalazł i próbuje ściągnąć członków rodziny, czy też oni sami próbują się zaczepić o niego. Co jest bardzo charakterystyczne, w tym jego małym mieszkanku mieszka niekiedy wiele osób przejściowo, czasowo, lub na zawsze, które się próbują w mieście zaczepić i próbują szukać tu szczęścia. One się czują w tej swojej małej przestrzeni swojsko. Ale w całym wielkim mieście czują się raczej obco. Zresztą ta ich obcość jest stale wypominana. Warszawa wytwarza od XIX wieku bardzo charakterystyczną antychłopską i antywiejską kulturę. Tu się mówi o „wieśniakach”, o „przybłędach”, o „chamach”, tu się mówi o ludziach ze wsi z pogardą. Co będzie się zresztą się odnawiało po II wojnie światowej w nowych okolicznościach. Warszawa wsią pogardza. Ale kto tak naprawdę tą Warszawą jest? Otóż jest to Warszawa plebejska. Warszawa elitarna albo ze wsi czerpała wielkie korzyści finansowe albo po prostu życie wiejskie kochała, ponieważ wywodziła się w ogromnej mierze ze szlachty.
    Natomiast Warszawa plebejska ze wsi przyszła i od wsi starała się odciąć, odgrodzić od niej mentalnie, wytwarzając o niej najgorsze stereotypy. Gdy już się w mieście osadzili, zwłaszcza w drugim pokoleniu, wychodźcy ze wsi na ogół traktowali z pogardą kolejnych wychodźców, żeby pokazać swój miejski status. To, że już mówią po warszawsku, już się ubierają po miejsku, już pracują w fabryce, już pracują na budowie, już mieszkają w murowanym domu, a nie na klepisku mazowieckiej chaty. I przede wszystkim w mieście czują się swojsko. Czują się pewnie, wiedzą gdzie jest ulica Marszałkowska, wiedzą gdzie jest ulica Chmielna, wiedzą jak przejechać z południowej do północnej części miasta, znają rozkład linii tramwajowych, a niektórzy nawet w tramwajach pracują. To jest ten XIX- i XX-wieczny folklor warszawski, który ma w dużej mierze cechy ksenofobiczne. Zresztą tak jak cała miejska kultura jako taka. Nie tyle kultura Warszawy, ile kultura miasta, jest w dużej mierze historycznie ksenofobiczna. Ponieważ miasto musi się odgrodzić, żeby istnieć, żeby się rozwijać i trwać, musi w jakiejś mierze się odgradzać od innych. Miasto kupieckie i rzemieślnicze średniowiecza i nowożytności żyje w systemie cechowym, który sam w sobie jest rodzajem obrony przed obcymi, ponieważ ustanawia rygory pewnej zamkniętości cechów. Cechy nie przyjmują do siebie zbyt wielu członków. Cechy bronią się przed konkurencją. Cechy nie lubią obcości, która mogłaby zagrozić ich interesom. W związku z tym miasto się odgradza. Miasto najwyżej toleruje tych przychodźców, których w swoich murach gości. To jest historia Warszawskich Żydów.
    Mówiąc o tych dwóch wielkich źródłach napływu do Warszawy w XIX wieku, chciałem powiedzieć o tym drugim, które miało charakter migracji żydowskiej, głównie z miasteczek i wsi położonych na wschód i północ od Warszawy. Ten ogromny napływ w XIX wieku, tworzący całą wielką dzielnicę, zwaną pod koniec XIX wieku dzielnicą północną, zmieniał charakter Warszawy.

    🔈W podcaście wykorzystano utwór Soundimage Wojciech Panufnik - Jazzy Opener 03.
    Pełną transkrypcję odcinka znajdziecie na: https://muzeumwarszawy.pl/czy-warszawa-jest-poslucha

  • Czy Warszawa jest duża czy jest mała? A może jest średnia? I czy to w ogóle jest ważne?
    Wydaje się, że jest i że nawet jest to bardzo ważne, ponieważ miasto, już od bardzo dawna, w wyobrażeniu społecznym powinno być dużo albo małe. To jest też element takiego kulturowego przeciwstawienia spokojnego, uczciwego, przyzwoitego miasta prowincjonalnego wielkiej, zepsutej, złej metropolii, w której na człowieka czyha i pokusa, i niebezpieczeństwo, i przede wszystkim zło moralne rozmaitego rodzaju. Ten typ myślenia o mieście ma charakter nowoczesny. Zrodził się, jak się wydaje, w XVIII wieku, w epoce oświecenia, gdy właśnie różne filozoficzne prądy bardzo wyraźnie przenikały miasto, jego wizerunek i opisywały jego znaczenie.
    Wtedy właśnie w tej francuskiej filozofii oświeceniowej, która promieniuje na całą Europę, pojawiają się różne wizję miasta, w tym miasta zbyt wielkiego. Miasta, które pożera umysły mieszkańców. Nie pozwala im myśleć racjonalnie i prosto. Pojawia się wtedy wielka nostalgia za miastem greckim, które jest niewielkie, proste, którego agora pozwala się wszystkim mieszkańcom spotkać i ten idealizowany wizerunek starożytności jest w ogóle istotnym elementem osiemnastowiecznej wyobraźni, która daje początek nowoczesności. No więc czy Warszawa jest duża? Odpowiedziałbym na to pytanie negatywnie. Warszawa jest stosunkowo mała. Jeżeli ją porównamy ze stolicami innych państw o podobnym potencjale demograficznym Warszawa, która ma ledwie 1 800 000 mieszkańców w państwie 38-milionowym jest daleka od tego dziesięcioprocentowego udziału stolicy w populacji, jaki uchodził w XX wieku za średni. Za wyznacznik rangi stolicy. Ona powinna skupiać co najmniej 10% mieszkańców, a wiemy że niektóre stolice skupiały znacznie więcej i skupiają nawet jedną czwartą mieszkańców kraju, jeśli nie więcej. Od stolicy oczekuje się, że będzie wielka i że będzie w jakiś sposób reprezentatywna dla narodu, dla jego wielkości, dla jego siły. W związku z tym stolica wypełniona ludźmi, pełna ruchu, pełna życia jest wizerunkiem siły całego narodu. Zwłaszcza, że stolice przede wszystkim goście z zewnątrz, osoby znaczące, politycy, biznesmeni, ludzie kultury i wreszcie turyści poznają przeważnie jako pierwsze miejsce lub bardzo ważne miejsce na mapie kraju, które odwiedzają.

    Oczywiście można temu zaprzeczyć. Przecież wiemy, że zwłaszcza w XX wieku istniał ruch przeciwstawny, żeby opuszczać wielkie, stare, przeludnione stolice i budować nowe. Mamy nową stolicę Turcji, Ankarę, która ma uwolnić się od tego strasznego zgiełku, ruchu Stambułu, który już jest niemożliwy do przebudowania. A Turcja Atatürka potrzebuje nowoczesności, potrzebuję, symbolu, a jego władza potrzebuje gestu. Mamy nową stolicę Brazylii w połowie XX wieku, czyli Brasilię, która ma też pokazać czym ma być nowoczesna, niewielka, świetnie zaplanowana stolica zrobiona z betonu i szkła. W Warszawie, gdy czytamy publicystykę lat 30., możemy natrafić na bardzo ostre oceny tego czym jest Warszawa, jak funkcjonuje. W tym i stwierdzenia, że Warszawa jest za duża. Warszawa jest zbyt wielka. Ten element pojawia się zwłaszcza w publicystyce antysemickiej, w której ten nadmierny, rozdęty charakter Warszawy ma też świadczyć, że to miasto w jednej trzeciej zamieszkane przez Żydów, jest po prostu niegodne miana stolicy Polski i należy sobie zbudować gdzieś jakąś inną, małą, nową, na surowym korzeniu, która byłaby prawdziwą stolicą Rzeczypospolitej. No więc istniała też i taka tendencja, chociaż wydaje się że miasto – wielkie miasto – jest imponującym elementem wyobraźni nowoczesnego człowieka i naszej dzisiejszej też.

    Tym bardziej, że na świecie dzisiaj już ponad połowa ludzi żyje w miastach. To jest zjawisko zupełnie świeże i ono się wiąże też z powstaniem ogromnych megalopolis, które liczą ponad 10 milionów mieszkańców, a których to miast jest już obecnie niesłychanie dużo zwłaszcza w Azji. Ale też w innych regionach, w Ameryce Łacińskiej, kształtują się takie gigantyczne molochy. I tutaj mamy całą listę naprawdę niebywale wielkich miast na czele z Tokio, którego populacja jako całego zespołu miejskiego, dzisiaj równa jest populacji Polski, tj. około 38 milionów ludzi. Te największe miasta, które mają 20 milionów z plusem – w tej chwili jest ich kilka na liście, przede wszystkim Tokio, Delhi razem z New Delhi, czyli stolicą Indii, i Szanghaj – to są największe metropolie dzisiejszego świata.

    Podobne miasta mają to do siebie, że bardzo trudno określić, gdzie się kończą, a gdzie się zaczynają. To są nieprzerwane ciągi bardzo gęstych, niesłychanie ruchliwych, wiecznie zakorkowanych dzielnic, które tylko w części należą do właściwego miasta. Taką sytuację mamy w Tokio, którego nie sposób właściwie przestrzennie podzielić na żadne części. To jest moloch, ale w tym molochu mamy administracyjne miasto właściwe, czyli Tokio, które liczy zaledwie około 10 milionów mieszkańców, bagatela. Drugi uderzający przykład to Delhi, które ma niemal 30 milionów, ale w skład tej gigantycznej konurbacji wchodzi New Delhi, czyli właściwa stolica kraju, która ma ledwie dwieście kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców. Podobne zjawisko w Europie to Paryż. Paryż, który jest wielomilionową metropolią, w istocie w swoich granicach administracyjnych jest Paryżem dziewiętnastowiecznym i mieszka w nim niewiele więcej ludzi niż w Warszawie. Więc bardzo trudno jest przyjezdnemu, który przylatuje na lotnisko albo przyjeżdża pociągiem, ocenić właściwą wielkość, rozmiar miasta. On może tylko wierzyć statystykom. Żaden mieszkaniec Warszawy nie policzy sam obywateli, którzy go otaczają i nie jest w żadnej mierze w stanie określić, ile naprawdę w Warszawie mieszka ludzi.

    To jest też zjawisko charakterystyczne dla całego świata, zwłaszcza dwudziestowiecznego, który to świat był pełen rosnących miast. Ogromny rozrost, który miał miejsce zwłaszcza od połowy XX wieku w tak zwanym „trzecim świecie”, czyli w krajach postkolonialnych, miał wiele cech patologii. Wtedy, czyli w połowie XX wieku, zaczęły się pojawiać ogromne wątpliwości czy rzeczywiście miasto powinno być wielkie. Te imponujące metropolie z XIX wieku, z Londynem, Paryżem, Wiedniem, czy Berlinem, były wspaniałymi wielkimi miastami. Ale miasta takie jak Kair, które się błyskawicznie rozwijały w wieku XX miały zupełnie inny charakter. To były miasta, które przede wszystkim przyciągały ubogą ludność z wnętrza kraju. Ludność zmuszoną do migracji przez nędzę występującą na wsi, przeludnienie, brak pracy, brak ziemi. To tworzyło wokół miast ogromne pierścienie dzielnic nędzy. Te zjawiska znano też oczywiście ze Stanów Zjednoczonych, ale one przede wszystkim się uwidoczniały w tak zwanym „trzecim świecie”. W latach 60. XX wieku, gdy Warszawa stopniowo zbliża się do swojego przedwojennego zaludnienia 1 300 000 mieszkańców, rozrost gigantycznych miast południowoamerykańskich albo afrykańskich staje się już wyzwaniem cywilizacyjnym i podważa sens zachwytu nad wielkością ośrodka, mierzoną zwłaszcza liczbą ludności. Jeżeli tych ludzi z trudem daje się nakarmić, jeżeli oni nie znajdują pracy, jeżeli mieszkają w domach skleconych z blachy i drewna, wtedy pytanie o to, czy to wielkie miasto ma rosnąć dalej, jest pytaniem oczywistym. Jest wyzwaniem, jest problemem.

    I tutaj mamy Warszawę. W tym wszystkim Warszawa – znowu – czy jest duża czy mała? Warszawa praktycznie przestała istnieć w roku 1944 i tych nielicznych mieszkańców lewego brzegu, którzy przetrwali, nazywamy warszawskimi Robinsonami. To maleńkie początkowo miasto, będące pustynią gruzowisk, wypełniające się ludźmi, stanowiło taką tabula rasa. Z wielu powodów, przede wszystkim dlatego, że fizycznie znaczna część mieszkańców Warszawy, którzy nadawali jej tożsamość, straciła życie. Mam na myśli przede wszystkim ludność żydowską, ale jak wiadomo cała ludność w Warszawie została potwornie pokiereszowana, rozproszona, zmuszona do opuszczenia Warszawy na zawsze – na emigrację lub też do innych miast, które wydawało się, że dają się po II wojnie światowej jakoś szybciej zaludnić, zwłaszcza na Ziemiach Zachodnich. Historia Warszawy charakteryzuje się ogromną nieciągłością. Ta nieciągłość demograficzna, dwudziestowieczna zresztą, bardzo przypomina nieciągłości wcześniejszych wieków – zwłaszcza wieku XVII, ale i XVIII, gdy przez Warszawę przechodzą notorycznie albo wojska albo zarazy i ludność Warszawy jest dziesiątkowana. To zresztą jest charakterystyczne w ogóle dla wielkich miast, czy miast i wsi okresu nowożytnego w Europie średniowiecza i nowożytności, że te ośrodki się kurczą, a potem rozwijają na nowo. Warszawa przy tych charakteryzowała się jeszcze jedną cechą, mianowicie była miastem państwa o bardzo osobliwym ustroju. O ustroju republikańskim, w którym właściwie stolica, w odróżnieniu od stolicy absolutystycznych Zachodu, które to stolice były miejscami rzeczywistej potężnej władzy królewskiej i gdzie skupiał się na stałe ogromny dwór i ogromna masa urzędników, którzy zarządzali państwem w sposób bardzo centralistyczny. Rzeczpospolita takim krajem nie była, w związku z czym jej stolica, względnie mała, zaludnia się w momentach elekcji, w momentach wielkich zgromadzeń szlacheckich, zwłaszcza sejmów. To sprawia, że miasto potrafi rosnąć
    dwu-, trzykrotnie w ciągu krótkiego czasu i to jest też tajemnica wielkiego rozrostu Warszawy w czasie Sejmu Czteroletniego pod koniec XVIII wieku.

    Na pytanie czy Warszawa jest duża czy mała trzeba by odpowiedzieć, że w historii prawdopodobnie Warszawa dwukrotnie była miastem naprawdę wielkim – jeżeli mierzyć to porównując z innymi wielkimi miastami Europy. To był koniec XVIII wieku i koniec XIX wieku. To są dwa momenty, gdy Warszawa jest naprawdę wielka.
    🔈W podcaście wykorzystano utwór Soundimage Wojciech Panufnik - Jazzy Opener 03.
    Pełną transkrypcję odcinka znajdziecie na: https://muzeumwarszawy.pl/czy-warszawa-jest-poslucha

  • Czy Warszawa jest stara?
    To pytanie oczywiście bardzo zwodnicze, czy Warszawa jest stara czy młoda? I chyba Warszawa wśród stolic Europy zasługuje na to, żeby to pytanie postawić w sposób bardzo zasadniczy. Ponieważ Warszawa z jednej strony, jak większość miast, zwłaszcza stolic, chwali się tym, że jest miastem starym i zarazem chwali się tym, że jest miastem młodym i nowym, to znaczy – odbudowanym. Odbudowa starej Warszawy historycznej nastąpiła w XX wieku, co by wskazywało, że Warszawa ma tej chwili około 75 lat. Ta odbudowa zasłużyła przecież na wpis na listę światowego dziedzictwa UNESCO, co nastąpiło w roku 1980, podczas gdy takie niezniszczone, piękne i wielki miasto, jak Praga na taki wpis sobie zasłużyło wiele, wiele lat później. Więc: i stara i młoda. Pytanie, czy to dobrze, że miasto jest stare i czy to dobrze, że miasto jest młode. Na to pytanie każdy sobie odpowiada wedle uznania. Natomiast istnieją pewne tradycje osądzania miast, oceniania, liczenia ich starości, rywalizacji w starości, i te tradycję dotyczą zwłaszcza miast stołecznych. Europa rości sobie prawa do starszeństwa – niesłuszne prawa – wobec wielu innych cywilizacji czy kontynentów, prawa takiej nauczycielki, mistrzyni historii, mistrzyni długowieczności. Przecież tutaj są korzenie, jak to się mówi, zachodniej cywilizacji, która potem promieniuje na cały świat. No więc w Europie ta rywalizacja starości była bardzo intensywna, zwłaszcza w ciągu ostatnich mniej więcej 250 lat. Bo w ciągu ostatnich 250 lat zaczęto odkrywać wielkie znaczenie starości, a zwłaszcza antyczności, dla zbiorowego poczucia wartości narodu, wartości społeczeństwa i miasta. Na tym tle Warszawa ma status córki albo młodszej siostry. Wśród stolic europejskich z pewnością stara, bardzo stara nie jest. Wystarczy powiedzieć, że należy do tak zwanych miast kolonialnych, to znaczy miast założonych na surowym korzeniu wedle pewnego wzoru, który istniał wcześniej. To nie Warszawa ustaliła wzór dla innych miast, lecz ten wzór powstał na zachód i północ od Warszawy. A takim miastem założycielskim Warszawy jest Toruń. Historycznie Warszawa jest córką Torunia i każdy, kto z Warszawy pojedzie do Torunia powinien sobie o tym przypominać chodząc po tamtym mieście. Gdzieś na początku XIV wieku, na przełomie XIII i XIV wieku do Warszawy przybyli zasadźcy, którzy założyli miasto, co oznaczało, że wykreślili regularny plan ulic z centralnym placem, czyli rynkiem i z taką perspektywą, że to będzie obwiedzione murami, co się stopniowo stało. I to miasto, które było przez pewien czas drewniane, następnie murowane, potem obwiedzione murowanymi ścianami, z bramami, z wejściami, stało się tym, co w średniowieczu rozumiano jako miasto. Miasto czyli miejsce oddzielone, obwiedzione, o odrębnym prawie. I to właśnie Warszawa, jako córka Torunia i córka miast niemieckich, występuje jako miasto kolonialne. [...]

    W podcaście wykorzystano utwór Soundimage Wojciech Panufnik - Jazzy Opener 03.
    Pełną transkrypcję odcinka znajdziecie na: https://muzeumwarszawy.pl/czy-warszawa-jest-posluchaj-podcastu-blazeja-brzostka/

  • Każde miasto jest jakieś, każde jest inne i o każdym można powiedzieć to i owo.
    Warszawa jest miastem które żyje, na które patrzymy, którego słuchamy, którego zapach czujemy i prawdopodobnie w żadnej z tych spraw nie jesteśmy w stanie się wszyscy zgodzić. Dla jednych Warszawa jest za duża, dla innych za mała, zbyt wysoka, zbyt niska, zbyt szara… Może mało jest takich, którzy powiedzieliby, że jest zbyt zielona. Ale niedostatek zieleni na pewno jesienią i zimą może nam doskwierać.

    Jaka jest więc Warszawa?
    Niewątpliwie Warszawa jest i była, nawet dość długo była, i całe pokolenia, całe dziesiątki pokoleń ludzi żyły w niej i patrzyły na nią. A ja próbuję odpowiedzieć na pytanie: co widziały?


    W podcaście wykorzystano utwór Soundimage Wojciech Panufnik - Jazzy Opener 03.